czwartek, 13 grudnia 2012

3rd Chapter

Aria Moore weszła do Centrum Krwiodawstwa na Margaret Street. Od razu przechwyciła ją grubsza pielęgniarka w różowym kitlu. Zaprowadziła ją do dużego pomieszczenia o białych kafelkach. Były tam cztery stanowiska, jak u dentysty, lecz bez całej aparatury. Kazała jej zająć pierwsze krzesło. Kobieta po chwili przyszła z buteleczką i wenflonem. Odkaziła jej zgięcie łokcia. Związała paskiem jej przedramię. Gdy wyszła żyła wbiła w nią igłę. Krew wypłynęła z jej lejka z drugiej strony, kobieta włożyła gumową rurkę, która prowadziła do litrowego worka, do którego miała wpłynąć krew. Gdy woreczek się napełnił po paru minutach pielęgniarka odłączyła wenflon i dała jej wacik do uciskania na wkłucie. Włożyła świeżą krew do lodówki. Dała pacjentce dwie duże czekolady w podzięce za wytrwałość i, by uzupełnić magnez. Spisała wszystkie jej dane z dowodu tymczasowego i puściła ją wolno. Aria ubrała się i naciągnęła czapkę na uszy. Schowała czekolady pod kurtkę i wyszła na dwór. Nie padał już śnieg, lecz było mroźnie. Skuliła się i szła przed siebie. Musiała teraz dojść do Porterhouse na Maiden Lane. Pub nie był daleko, więc po piętnastu minutach była już na miejscu. Otworzyła szklane drzwi. Ściągnęła płaszcz, komin, rękawiczki, czapkę i powiesiła na drewnianym wieszaku przy wejściu. Bar był ogromny. Miał dwa piętra, wszystko było wykonane z drewna i elementów miedzianych. Na środku pomieszczenia był bar z kominem, który sięgał sufitu i nie łączył się z drugim piętrem gdzie były balkony ze stołami. Wokół komina był bar z okrągłą ladą. Na ścianach były różne zdjęcia drużyn derby czy hurlingu, pracowników, słynnych Irlandczyków oraz większych imprez. Aria krzyknęła przy wejściu :
- Dzień dobry wszystkim ! - była w bardzo dobrym humorze, niektórzy do niej pomachali, inni podnieśli kufle z piwem.
Nie było jakiegoś wielkiego ruchu, może parę zajętych stolików na parterze i dwie osoby na balkonie.
- Ars ! Jak po imprezie, widzę niezłe masz rany po tym upadku - powiedział chłopak za ladą i wyszedł ku niej.
Pocałował ją w dwa policzki.
- Cześć Mike, chyba wiesz, co mam zamiar zrobić ? A to... To nieważne, przeżyję - podniosła do góry brwi i posadziła go na stołku przy barze, a sama znalazła się zaraz za barem.
- Nie mów, że znowu go zrobisz ? - spytał podekscytowany. - Mam nadzieję, że tym razem nie będziemy wymiotować - zaśmiał się.
- Raczej nie, przynajmniej tak mi się wydaję. Dopracowałam go jak najlepiej potrafiłam, więc chyba będzie dobrze. Zamknij oczy - wyszczerzyła się i wzięła się do pracy.
Wzięła kieliszek do martini. Zamoczyła jego brzegi w wódce, a następnie w cukrze, robiąc przy tym ładną i słodką obwódkę kieliszka. Najpierw do niej wlała syrop malinowy, likier miętowy, wódkę i parę kropel curaco oraz limonki. Zamieszała szklaną pałeczkę i wrzuciła na dno malinę. Teraz drink prezentował się idealnie. Był podzielony na dwie części, ciemno różową z malinką, następnie ostro zieloną, która kontrastowała z różem. Poprosiła, by otworzył oczy.
- To nie jest twój drink... Znaczy twój, bo widzę że nowy, ale nie ten... No wiesz, ten, ten... - zniechęcił się lekko, bo wiedział, że jej drink, nad którym pracowała odkąd tu się przeprowadziła miał wyglądać trochę inaczej.
Gdy obejrzał go z każdej strony, wypił na raz. Smak miał także zniewalający jak i wygląd. Był słodki, ale uderzający do głowy.
- Nazwałam to Ireland As Raspberry - uśmiechnęła się.
- Dobra, ale wiesz na co czekam - poruszył brwiami.
- Wiem, ale co jak znowu będziemy wymiotować ? - spięła się trochę.
Wzięła kieliszek i włożyła go pod ladę. Wyciągnęła kolejny w takim samym kształcie. Zrobiła ponownie cukrową powłoczkę. Tym razem wzięła shaker wrzuciła do niego najpierw lód. Odetchnęła i nalała ginu, likieru miętowego, syropu miętowego, soku z cytryny, parę kropel soku jabłkowego i trochę wódki. Potrząsnęła parę razy i nalała do kieliszka, po czym wzięła sobie drugi kieliszek i także nalała. Kolor był niesamowity, był taki inspirujący. To był zielony, ale taki szmaragdowy, a zarazem jasny i lśniący. Nie był ciemny, czy wyglądający jak ścieki, ale taki jak barwa trawy w Irlandii po porannej rosie.
- Razem ? - spytał.
Przełknęli ślinę. On kiwnął głową i wypili za jednym razem alkohol. Na ich zdziwienie był naprawdę dobry i dopracowany. Był słodki, ale i odświeżający. Mocny, ale spokojnie wypiłbyś jeszcze.
- Tym razem tak nie razi - zaśmiał się barman.
- Jest zaskakująco dobry, ale trochę za dużo tej cytryny, a może to mięta... - uśmiechnęła się.
- Jejku, dobry jest, zawsze wolisz więcej wypić niż słodzić. Czyli nasz, znaczy twój drink wejdzie do baru w końcu ?
- Tak, chyba oficjalnie mogę ogłosić, iż Shamrocky wchodzi - podskoczyła z radości.
Skąd nazwa ? Tak ją nazywa wujostwo, Shamrocky to Koniczynka. Kolejna moja wpadka. Przepraszam muszę was częściej informować o szczegółach.
- To idź do Andy'iego, a ja wracam do pracy - uśmiechnął się i zamienili się miejscami.
Aria wbiegła po krętych schodkach. Uśmiechnęła się do gości przy stołach. Poszła prosto do drewnianych drzwi ze szklanym okienkiem, gdzie był napis Da Boss. Zapukała, gdy usłyszała, że może wejść spokojnie otworzyła drzwi. Biuro było niewielkie. Na środku stało biurku, za którym siedział Andrew, przed nim był skórzany fotel z ciemnej skóry. Po bokach było parę półek z książkami i szafkami. Za biurkiem było okno na ulice, a przed były zdjęcia, jej ojca z Andy'm, całej rodziny włącznie z jej mamą, z otwarcia pierwszego baru, czy kolejnych. Usiadła sobie w fotelu, w którym się momentalnie zapadła.
- Coś się stało ? - zapytał serdecznie i podpisywał jakieś papiery.
- Chciałam powiedzieć, że mój drink jest gotowy i chcę go wpisać na listę - ucieszyła się na widok jego uśmiechu, był z niej bądź co bądź dumny.
- Pewnie, jest na półce po lewej - spojrzał na listę.
Ona wzięła długopis z biurka i wpisała nazwę, składniki oraz wykonawcę na listę drinków baru Porterhouse Covent Garden. Po chwili z powrotem usiadła, siedzieli chwilę w milczeniu.
- Niech Ci będzie - spojrzał na swojego Rolexa na nadgarstku. - Posiedzimy tu jeszcze z parę godzin, więc możesz posiedzieć za barem, ale nigdzie nie łazisz i nie wychodzisz z pubu. Jasne ?
Dziewczyna aż nazbyt lubiła tu pracować. Mogła tu siedzieć godzinami, Andy nie był z tego zadowolony, bo wiedział, że siedzi tu bo nie ma co robić, a nie chcę wracać do domu. Nie miała za dużo przyjaciół, po za ludźmi z roboty, a sam także nie miał czasu, by spędzać z nią za dużo czasu.
- Dziękuję - ponownie obdarzyła go szczerym uśmiechem.
Wybiegła z biura. Zeszła po schodach i weszła za bar. Przewiązała się czarnym fartuszkiem w biodrach. Nalewała piwa, po które miał zaraz przyjść Mike. Patrzyła jak uwija się z zamówieniami. Nie był brzydki. Miał brązową burzę włosów, która spadała mu na twarz, więc żelował grzywkę do góry, która wyglądała jak wielka fala na oceanie. Miał szare oczy i jasną karnacje. Był dobrze zbudowany i wysoki w stosunku do niej. Miał maniery, zapraszał ją od ostatnich dwóch tygodni pracy na imprezy, czy wyjścia do kina, ale ona jakoś nie miała ochoty. Dalej majaczyły się jej dni, gdy kiedyś byli razem i gdy on ją zostawił. Uwielbiała jego okulary w stylu Ray Ban'ów, oczywiście zerówki, które zakładał czasem do jego ulubionej czerwonej koszuli w kratę. Miał styl, który ona uwielbiała. Koszula w kratę, trampki i luz. Nie był przesadny, czy dzieciakowaty, żadnych fullcap'ów, czy takich gadżetów. Jego  natomiast ulubiona rzecz w jej ubiorze to błękitna muszka, którą zakładała w każdy wtorek. Nigdy mu nie powiedziała czemu, ale to jej pamiątka po rodzicach, jej ojciec nosił tę muszkę w każdy czwartek. Ona wybrała wtorek, bo to w ten dzień zginęli w wypadku. To zamyślenie, w które wpadła patrząc na niego przerwało jej piwo, które wylało się z kufla. Szybko wytarła je i umyła blat. Dolała kolejną porcje i dała chłopakowi, by zaniósł zamówienie. Wycierała umyte kieliszki i stawiała je pod ladę. Usłyszała niski głos, który przemówił przed nią. Spojrzała przed siebie odstawiając szkło.
- Może pan powtórzyć ? - spytała patrząc na chłopaka i od razu zmieniła ton pytając ponownie poirytowana. - Znowu Ty ?
- Mówiłaś, że w niedziele nie pracujesz - powiedział Harry Styles na swoją obronę.
- Nie masz już co robić, tylko włóczysz się po barach ? - zapytała i przerzuciła sobie szmatkę przed ramię.
- Naprawdę przepraszam, sądziłem, że masz wolne - ponowił swoją obronę i się uśmiechnął.
- Nieważne... Co Ci mam podać ? - spytała i się zaśmiała z siebie, bo przecież sama mu mówiła, że nie pracuje w ten dzień.
Uśmiechnęła się do siebie i spojrzała na podłogę, po czym spięła grzywkę wsuwką ponownie, bo się wypięła. Nie zauważyła, że odsłoniła za bardzo swoje szwy. Nie lubiła, gdy ktoś pyta ją, co jej się stało, miała wrażenie, że jest nazbyt słaba i ktoś wytyka jej problemy w życiu.
- Co się stało ? - zapytał, gdy zobaczył zszyte miejsce.
- Nie twoja sprawa - warknęła oburzona, może nawet za głośno, bo niektórzy się na nich spojrzeli. - Chcesz coś, czy mam Cię wyprosić ? - ponowiła pytanie groźnie, lecz tym razem ciszej.
- Po prostu ludzie nie mają czterech szwów na czole od tak, biorąc pod uwagę, że wczoraj wieczorem się widzieliśmy - przejął się i wysunął do niej rękę, a ona ją odtrąciła.
- Wywróciłam się, a teraz możesz już wyjść stąd, albo Cię wyrzuci kierownik - stanęła pod kominem, jak najdalej mogła, patrzyła się na przemian na podłogę i Mike'a, ale Harry'ego wzrok omijała jak tylko potrafiła.
- Wiem, że kłamiesz, bo nie chcesz na mnie spojrzeć. Aria, co się stało ? - zainteresował się.
Nie była zadowolona z takiej sytuacji. Jakby powiedziała, że ktoś ją uderzył, to według niej znaczyłoby to, że biją ją w domu. Nie chciała kontynuować tej rozmowy. Przywołała wzrokiem Mike'a, który usiadł przy Harry'm. Ona poszła do góry na balkon. Usiadła sobie w boksie i patrzyła jak rozmawiają, choć nic nie słyszała.
- Chyba będziesz musiał wyjść - powiedział stanowczo chłopak.
- Ty też mi nie powiesz, co się jej stało ? - zapytał zdziwiony, a zarazem oburzony tym jaka jest zamknięta.
- Przepraszam, ale nie. Jej się nie pyta o takie rzeczy, ona nie lubi o nich rozmawiać. Pewnie coś się stało, skoro jeszcze nie wspomniała o tym, ale nie można o tym z nią gadać, bo jak się wścieknie to... Gdyby się na mnie wściekła to bym wyleciał z pracy - powiedział spokojnie i wstali ze stołków, szli do wieszaka z ubraniami.
- Czemu ?
- Bo mieszka z szefem - wzruszył ramionami.
Otworzył mu drzwi, a Styles zniknął w tłumie zakapturzonych przechodniów. Aria spokojniejsza poszła do Andrew i powiedziała, że jedzie do domu. On zaproponował jej swoje auto, ale pod pretekstem przejścia się i przy okazji zahaczenia o swoje przyszłe mieszkanie i notariusza dał jej wolną rękę. Miała podpisać parę papierków związanych z testamentem, chciała to zrobić przy okazji za jednym razem. Nie musiałaby chodzić dwa razy. Pożegnała się z Mike'iem, ubrała szczelnie i wyszła na ulicę. Szła szybkim krokiem. Miała nadzieję złapać Styles'a, pomimo jej złości na niego nie powinna na niego tak naskakiwać. Zobaczyła jak idzie skulony, parę metrów przed nią. Dobiegła do niego.
- Czekaj - zaczepiła go, mężczyzna się obrócił, ale to wcale nie był on.
Usłyszała chichot za sobą. Harry musiał na nią czekać, a potem iść za nią. Przeprosiła nieznajomego i odwróciła się do wokalisty. Szli przed siebie w milczeniu przez moment.
- Przepraszam, chyba przegięłam - powiedziała spokojnie.
- Przyjmuje przeprosiny, bo w końcu wybiegłaś jak taka dziewczyna z wiatrem we włosach, by szukać mnie w tłumie przechodniów - zaśmiał się, na co ukłuła go łokciem w żebro. - No już, przepraszam, przepraszam. Gdzie w ogóle idziesz, chyba, że to tylko ja byłem powodem ? - uśmiechnął się do siebie.
- Muszę iść do notariusza i chciałam popatrzeć na moje przyszłe mieszkanie, pewnie pomyślisz, że to głupie, ale lubię siadać sobie z kawą przed tym mieszkaniem i na nie patrzeć.
- Niech będzie, gdzie masz notariusza ? - zgodził się na jej plan.
- Tam przy Big Ben'ie, nie wiem jak się nazywa ta ulica, ale wiesz o co mi chodzi, taki wielki blok, taki ładny - zaśmiała się ze swojego opisu, a on jej zawtórował.
- Wiem, wiem - uśmiechnął się i skręcili w najbliższą uliczkę, by dojść skrótem do wskazanego budynku.
Szli rozmawiając nie zważając na całą sytuacje w barze. W reszcie doszli do wskazanego budynku. Weszli do przestronnego holu. Poprosiła go, by został i na nią poczekał. Chłopak zajął miejsce na czerwonej kanapie przy wejściu. Ona zamieniła słówko z recepcjonistką w garsonce, który po chwili zniknął wraz z nią w windzie.
Aria wjechała z nią na trzecie piętro do biura prawnika. Podziękowała kobiecie i weszła głębiej do mieszkania. Było przestronne, a wszędzie na ścianach były szafki z książkami lub zdjęciami rodzinnymi. Weszła do samego gabinetu, gdzie czekał już notariusz. Samo pomieszczenie miał wysoki sufit i przypominało starą bibliotekę, a nie gabinet. Miało aż po sam sufit regały z książkami i drabiną na kółkach, by się do nich dostać. Usiadła na czarnej, skórzanej kanapie przed starym, drewnianym biurkiem.
- Witaj Ario - wstał z krzesła, by podać jej dłoń, po czym usiadł z powrotem na swoje miejsce. - Musisz podpisać papiery na firmę ojca. Według jego zapisków przysługuje Ci 70 procent jego firmy, a resztę ma zastępca Mark Raiffeisen  Wiesz w ogóle, czym zajmował się twój rodzic ? - spytał przeglądając papiery.
Był to wysoki, o ziemistej cerze i okularach w czarnych, wąskich oprawkach facet. Nosił jedynie garnitury, zawsze ten sam krój czarnej marynarki, do tego biała koszula i czarny śledź. Nazywał się Tom Trunking.  Był porządnym i poukładanym facetem. Do tej pory pamięta, gdy przyszedł do niej do domu, by przeczytać jej testament. Jeden z gorszych dni w jej życiu.
Był początek lutego. Przyszedł czas na ostatnią wolę jej rodziców. Siedziała w pięknym drewnianym salonie ze szklanym sufitem, który wybudował jej tato. Miała w ręku kubek gorącej czekolady, a ciotka Jo przyprowadziła Tom'a do domu. Z każdym słowem, zdaniem, akapitem testamentu do dziewczyny docierał fakt, iż została sama jak palec. Wróciła do rzeczywistości i odpowiedziała spokojnie :
- W sumie to nie, nie mogłeś mi powiedzieć, a sama także jakoś nie pałałam chęcią, by to sprawdzić. Nie chciałeś mnie wciągać w te wszystkie szczegóły, a sama jakoś się tego nie domagałam - wzruszyła ramionami i starała się nie myśleć o ich pierwszym spotkaniu, które zawsze wracało, gdy go spotykała.
- Posiada firmę, która trzyma największe gazety w Wielkiej Brytanii, głównie Londynie i Anglii, jak Vouge, The Times, The Mirror, czy  nawet Yorkshire Post. Trzyma te najważniejsze, jak tę słynną trójkę, która rozgałęzia się na resztę, jak Teen Vouge. Nadążasz ? - zapytał i spojrzał na nią znad okularów.
- Tak. Co ja mam w niej robić ?
- Będziesz tam siedzieć i podpisywać umowy, czy wypuszczać nowe numery. Co do mniejszych gazet od głównej trójki to na nich nie musisz mieć względu. Tylko te trzy Cię interesują, resztą zajmują się edytorze danych gazet, a twój wspólnik, pan Raiffeisen, będzie Ci pomagał. Teraz musisz podpisać akt własności i widzimy się w twoje urodziny, gdy będziemy podpisywać akt własności twojego domu i konta bankowego. Co do domu, to uprzedzam, iż zapłaciłem już z konta za twój dom, byś mogła już w nim zamieszkać w dzień urodzin. Chciałem to przyspieszyć, więc chyba nie masz nic przeciwko ? - uśmiechnął się słabo.
- Pewnie, dziękuję. To ja to podpisze i mogę znikać ?
- Tak, tutaj - podał jej kopię umowy własnościowej i pióro.
Przeczytała szybko parę akapitów. Wychodziło na to, iż firma jest niepodważalnie jej. Nie może niestety jej sprzedać, gdyby przygniotły ją obowiązki. Będzie jej, aż po grób, przez wolę jej ojca. Mark może odstąpić jej swoje udziały, ale tylko w niektórych wypadkach. Nie chciała już się w to wczytywać. Podpisała się czarnym tuszem u dołu strony.
- Czyli jest to wszystko już moje ?
- Praktycznie tak, ale zarządzać możesz dopiero od urodzin. Mark niedługo się z Tobą spotka i jeszcze wszystko umówicie, pewnie zajmiesz się firmą jak najszybciej.
- Dobra... Naprawdę chcesz przychodzić w moje urodziny do pracy ? - zapytała.
- Taka moja praca - uśmiechnął się i wstał, by odprowadzić ją do windy.
- Ale to wigilia, co z rodziną ? Podpiszemy parę dni później, mówię Ci.
- Zrobimy to rano i nic się nie stanie, w końcu nie mieszkam jakoś daleko stąd.
- Jesteś wielki - podziękowała mu raz jeszcze i weszła do windy.
Poczekał, aż metalowe zasuwy się zamkną i wrócił do swojego biurka. Przeglądał swoje dokumenty, był już zmęczony całą tą pracą. Najgorsze było to, że pozwalał sobie na za dużo. Gdyby tylko Aria wiedziała, to może inaczej wszystko, by się potoczyło ? Mężczyzna wrzucił parę kopii do niszczarki i odchylił się na krześle. Spojrzał na testament jej ojca. Jedno zdanie, które zawsze dawało mu siłę do spotykania się z nią, chociaż tak bardzo przypominała mu jego przyjaciela, a jej tatę. "Cokolwiek, by się stało wiem, że ona poradzi sobie z tym co jej zostawiam." Miał rację. Ona sobie poradziła ze wszystkim. Nie dała się, gdy musiała wstać rano i rozpoznać ciało ojca, który leżał w kostnicy, była niewzruszona. Jakby wykonano ją z kamienia. Notariusz był dobrym człowiekiem, lecz zszedł z tej drogi po śmierci ojca panny Moore. Zaczął oszukiwać i przelewać pieniądze na swoje konto, zaniedbywał rodzinę i żonę, teraz na pierwszym miejscu stały u niego pieniądze. Smutne jest to, gdy ludzie ze zwykłej sytuacji sądzą, iż przeszli w podbramkową.

_________________________________________________________________________

Linki do prawdziwych miejsc i ich wyglądu :


1. Porterhouse Covent Garden od środka :




___________________________________________________________________

To chyba tyle na dzisiaj. Jak pisałam na Sherlock, zastanawiam się czy nie zawiesić bloga. Mam nadzieję, że pomoże mi w decyzji zasada komentarzy. Także posunę się do (nie lubię tego z góry zaznaczam) proszenia was o daną liczbę komentarzy i jeżeli ją osiągnięcie to dodam kolejny rozdział. Tylko tak będę mogła nad tym panować i nie dać się zwariować. Waszym golem na kolejny rozdział będzie 7 komentarzy, wiem to dużo, ale osiągnęliście tyle w poprzednim rozdziale. Nie chcę jakoś tego na was wymuszać, ale jeżeli po prostu się wam nie podoba to luzik, ja to przełknę, bo ostatnio się wiele dzieje odnośnie tego bloga. Więc dzięki za przeczytanie tego i małe przypomnienie :


7 Comments = 4th Chapter

Love,
Aria Jones.

17 komentarzy:

  1. Czytając początek tego rozdziału, przypomniała mi się moja akcja z oddawaniem krwi haha :D. Nigdy więcej! Co do rozdziału, po raz kolejny muszę Ci napisać, że jestem pod wrażeniem Twojego talentu :D.Wciągasz mnie kolejnym opowiadaniem. Piszesz tak, że chce się to czytać i nie można się oderwać :D. Muszę Ci przyznać, że Twojego bloga o Sherlock potrafiłam przeczytać w jeden wieczór, nawet nie musząc chodzić po jedzenie, a jestem ogromnym łakomczuchem :D.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaczynam się baaać :D . Dzięki, ale moim skromnym zdaniem, to coś takiego każdy ma, tylko trzeba głęboko w to wierzyć ;3 . Oddawanie krwi jest dobre i fajne ! ^^

      Usuń
    2. Ja po oddawaniu krwi prawie zemdlałam, koledzy mnie ratowali i jeden zwiał z lekcji, żeby mnie odprowadzić do domu xD
      Czego się boisz? :D

      Usuń
    3. twojego zafascynowania moimi wypocinami :o . chociaż, gdyby nie Ty to kto ? <3

      Usuń
    4. Na pewno jest jeszcze ktoś kto się tym fascynuje :D, ale na pewno nie tak bardzo jak ja :D

      Usuń
  2. nie przejmuj się tym wszystkim. rób swoje ;**
    ~Alex H.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zajebiste dajesz dalej ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. zajebiste dawaj nexta XD

    OdpowiedzUsuń
  5. Jak dla mnie ten blog jest świetny ! Pisz dalej ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Proszę cię. Napisz książkę ; )

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie, nie, nie! Nie zawieszaj! Ten blog wcale nie jest nudny! Szczerze mówiąc myślałam, że spotka Ed'a w ośrodku oddawania krwi czy gdzieś tam. Ewentualnie w barze.
    Jak widzę wykreowałaś już "złą" postać - mianowicie pana Toma Trunkinga, okropnego złodziej i materialisty. Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że miałam małego bulwersa, gdy przeczytałam co on zrobił.
    Czy tylko mi on przypomina odrobinkę Simona z Sherlock?
    Rozdziały do Be Irish dodajesz tylko w czwartki czy w niedziele też?
    Czekam na dzisiejszy rozdział Sherry i nadal upominam się o listę ideałów.

    Love, Susan

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sumie to on tu nie będzie zły. Tu nie będzie złej postaci, tu będą dociekliwi chłopcy i tyle. Będę dodawać rozdziały, gdy będzie dana ilość komentarzy, bym wiedziała, że ktoś to czyta. Wiem, wiem, ale nadal nad nią pracuję, żeby nie było. Bo trochę mi ona zajmie, a nie chcę nikogo pominąć ;))

      Love,
      Aria Jones.

      PS. Czyli dzisiaj, załatwiłaś nowy rozdział w Be Irish ;)

      Usuń
    2. No to czekam z niecierpliwością na ten rozdział, który podobno załatwiłam ^^ i dociekliwych chłopców :D
      Nie mogę się doczekać tej listy. Swoją też chyba zrobię od początku :P

      Love, Susan

      Usuń
  8. Super ale sherlock nie zawieszaj wchodze codziennie z nadzieja ze cos jest nie przezyje tego <3

    OdpowiedzUsuń
  9. Super... Kiedy 4 ??? :*

    OdpowiedzUsuń
  10. Ey byl czwartek a ty nie dodalas ;(

    OdpowiedzUsuń